wrz 29 2015

Mój poród


Komentarze: 0

"Zapraszam na KTG" - uśmiechnęła się położna. Pośmiałam się, że na pewno to fałszywy alarm i tylko zawracam głowę swoimi fanaberiami bla bla bla. Mąż siedział obok i już bardziej doświadczony i napojony wiedzą dyktował mi siłę skurczy "80....10.....60..80...100....150......20........90....120...150".. "o kurde, coś wysokie i częste te skurcze i faktycznie je odczuwam, ale dlaczego tak słabo??" - zastanawiałam się i już nie mogłam doczekać co powie na to lekarz. Położna przyszła gdy czas minął, spojrzała, uśmiechnęła się "Pani dzisiaj na pewno już u nas zostanie". ŻE CO?? Wystraszyłam się, ucieszyłam i wszystko w jednym. Czyli, że coś się już dzieje i to już na pewno jest ten dzień? Przyszedł do mnie lekarz, zabrał na fotel. No cóż, w środku nic kompletnie się nie działo. "Ale do domu już Pani nie wraca" - padł wyrok. Zasmuciłam się..eh znowu fałszywy alarm... Ciekawe ile będę tutaj leżeć zanim urodzę, cholera po co ja tu w ogóle przyjeżdżałam...

I tak sobie leżeliśmy, podpinani co chwilę pod KTG, ewentualnie położna ganiała nas na spacery wzdłuż korytarza, aby przyspieszyć wszystko. Ja tam już i tak byłam całkowicie zrezygnowana, byłam pewna, że nic już się dzisiaj nie wydarzy. Lekarze też sprawdzali rozwarcie, które po wieeelu godzinach osiągnęło 1 palec. No wow.. A skurcze nadal trwały i trwały i nie słabły, ale też nie nasilały się. Przyszedł do mnie mój lekarz poinformować mnie, że kończy na dzisiaj swój dyżur. A idź, nie jesteś mi potrzebny - pomyślałam. Mąż tylko spytał co on o tym myśli, bo w sumie do tej pory nie wiemy na co się nastawiać, a jest już 16... Doktorek powiedział tylko "Do wieczora będzie po wszystkim". Zdziwiłam się - no bo jak to? Skąd takie optymistyczne wizje skoro cały czas powtarzają, że nic się nie dzieje?? Mąż spytał, czy ma na myśli cesarskie cięcie. Doktorek ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. No i tak leżymy, leżymy nadal. Przyszedł ordynator, zawołał na kolejne badanie. Oczywiście znowu to samo - praktycznie brak rozwarcia bla bla bla poród nie postępuje bla bla bla.

"I co my mamy z Panią zrobić.."

"To może cesarskie cięcie? Skoro dziecko ewidentnie chce wyjść, a nie może...? Nie wiem, nie znam się" - palnęłam ni z gruchy ni z pietruchy

"Proszę poczekać" i wyszedł...

Siedzę sobie więc i czekam. Wzruszam ramionami do męża czekającego na korytarzu dając mu do zrozumienia, że nic nie wiem. Nagle widzę poruszenie na korytarzu. Położne zaczęły znosić jakieś sprzęty, sala do porodów została otwarta i w ogóle. Pomyślałam, że chyba przyjechała jakaś rodząca.
Po chwili ordynator wrócił i zaprowadził mnie na tą właśnie salę porodową. Jego ogólnie charakteryzuje taka gburowatość i małomówność. Ciężko od niego cokolwiek się dowiedzieć. Mąż już wtedy wiedział co się dzieje bo słyszał rozmowę ordynatora telefoniczną, ale ten zabronił mu wejść ze mną na salę.

Usiadłam jak ta ofiara losu na krzesełku z miną WTF i pytam położną "ale o co chodzi? Co się dzieje?". "Będzie miała Pani za 15 minut cięcie cesarskie". Od tego momentu mało co pamiętam. Dostałam takich drgawek, takich emocji, że połowę rzeczy nie pamiętam. Wpuścili do mnie męża, który i tak nie był w stanie mnie uspokoić, położna - kochana kobieta, też... Zresztą nikt. Na korytarzu zobaczyłam moją mamę, która nie wiem jak tam się znalazła w takim trybie natychmiastowym.

Resztę pamiętam jak przez mgłę. Wiem, że aparat nie mógł mi przez cały zabieg zmierzyć tętna bo tak się trzęsłam i spinałam.. I co chwilę wył alarm z tego powodu co mnie masakrycznie stresowało. Co chwilę pytałam czy nie umieram.. Nie pozwalałam przemiłej pani anestezjolog odejsc ode mnie na krok, a przy wbijaniu igły w plecy przytulała mnie jak własna matka. Musiałam ją cały czas widzieć i trzymać za rękę. Drugi anestezjolog cały czas się ze mnie nabijał próbując mnie rozśmieszyć. Pamiętam to szarpanie, coraz mocniejsze i nagle uczucie jakby wyjęli mi wnętrzności z brzucha, jakby ściągnęli ze mnie głaz. Nie umiem tego opisać, ale to było bardzo nieprzyjemne uczucie. Już w pierwszej sekundzie domyśliłam się, że właśnie wyjęli moje ukochane dzieciątko - mojego synka. Gdy usłyszałam ciuchutkie kwilenie byłam już pewna :). Anestezjolog, pan śmieszek skomentował to słowami : "No, patrząc od dołu do góry to dziecko nie jest kompletnie do Pani podobne". Później zabrali małego na badanie, po chwili przyszedł pan doktor z informacja 10pkt na 10. Dziecko całe i zdrowe :). Gdy jeszcze mnie zszywali, położna przyniosła mi małego do ucałowania.

Odwieźli mnie na salę. Po chwili przyszli do mnie moi rodzice piejąc z zachwytu nad małym, jaki on piękny i takie tam. Ja nadal trzęsłam się i nie mogłam w żaden sposób opanować. Następnie wpadł mój mąż, pokazał filmik i zdjęcia małego (mimo, że pokazali mi go jeszcze na sali porodowej to nie pamiętałam jak wyglądał). Po chwili położna przywiozła nam synka na chwilę, abym mogła się do niego już przytulić, nakarmić itd. To była chwila tylko dla naszej trójki. Dopiero wtedy, gdy przytuliłam małego do siebie przestałam się trząść.


Po krótkim dosyć czasie położna zabrała małego i delikatnie wyprosiła męża, argumentując to tym, że muszę odpocząć. W nocy znieczulenie puściło całkowicie. Myślałam, że umrę z bólu. Byłam podpięta pod morfinę i nie spałam z bólu prawie całą noc. Nawet nie chcę tego wspominać...

kotelek : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz